Partyzantka ZWZ/AK o której mowa powyżej nie była zwykłą partyzantką. Niestety została wciągnięta i umocowana w strukturach Polskiego państwa podziemnego dlatego była nazywana armią podziemną. Miała specjalizowane grupy jak: wywiad, kontrwywiad, grupy szturmowe, grupy dywersyjne. No i w swoich działaniach była zależna od delegata rządu czyli polityka.
Miała (choć bardzo niewielką) pomoc w postaci zrzutów sprzętu, pieniędzy i przeszkolonej kadry. Sukcesy wywiadu w dużym stopniu były możliwe właśnie dzięki pieniądzom z Londynu. Zależność od polityków z Londynu była w tym wszystkim najgorsza i w bardzo wielu sytuacjach wiązała dowódcą ręce.
Partyzantka miejska oczywiście że ma pole do popisu. Ale jak wielkie straty może ona zadać okupantowi zajmującemu kraj (czyli w obecnych czasach siedzącemu w bazach pod miastem)?
A przede wszystkim czy jej działanie nie odbije się na mieszkańcach miasta. (czy miasto nie będzie niszczone razem z partyzantami a jego mieszkańcy nie będą musieli uciekać)?
Ja moje opinie piszę z perspektywy cywila. Wyliczenia, których nie mogę teraz znaleźć, mówią że od średniowiecza w każdej kolejnej wojnie ginie coraz więcej cywili względem żołnierzy.
Tak przykładowo 1000 lat temu na 5 zabitych wojskowych mógł przypadać 1 zabity cywil, a dziś na jednego zabitego żołnierza przypada 1000 zabitych cywilów. Z powyższego wynika, że obecnie w wojnach giną głównie cywile. Skoro największe zaludnienie mają miasta to właśnie w walkach miejskich i z powodów braku pomocy medycznej i złych warunków sanitarnych ginie najwięcej ludzi.
Moim zdaniem walka w mieście nie wynika z inicjatywy miejscowych partyzantów, to najeźdźcy i okupantowi zależy by związać ruch oporu w walce w miastach. Ja widzę w tym strategię. Dla szeregowych żołnierzy okupanta, mieszkańców i partyzantów to jest piekło. Ale dla sterujących inwazją bilans jest jak najbardziej dodatni, infrastruktura zniszczona, tubylcy wybici/wypędzeni. Tak jak dla niemców AK to byli bandyci, tak dziś każdy partyzant dla „koalicji” to terrorysta. Więc jeśli „terroryści” ukryją się budynku to można go zrównać z ziemią. Nie oszukujmy się jak ktoś zechce to w konflikcie globalnym całe miasto może zrównać z ziemią.
Gdybym był dowodzącym wojsk inwazyjnych (w domyśle USA) to naturalnie starałbym się atakować miasta i zmuszać tym samym do podjęcia przez mieszkańców obrony i związać walką (wpuścić do miasta) jak największe siły przeciwnika). Mając dużo celów na małej powierzchni (i ogromną przewagę sprzętową) dużo łatwiej je wyeliminować.
Jestem cywilem, uważam że nie wolno dać się sprowokować do walki w mieście. Jeśli coś się rozpęta to ja będę uciekał z miasta, a już na pewno wyprowadzę z niego rodzinę. Bo jak kogoś nie zabjie pocisk czy walący się budynek, to zrobi to dyzenteria.
Ciągle myślę że partyzanci w wielu kryjówkach rozproszonych na znacznym obszarze to dla najeźdźcy największy problem .